Jak na tradycję przystało, raz do roku, wraz z grupką znajomych kolarzy odwiedzamy włoskie Alpy. Włochy - mekka kolarstwa, kraj pizzy, wyśmienitego espresso, doskonałych "galeto" i gościnności, to coś co trzeba przeżyć osobiście. Dodając do tego niesamowite przełęcze i przystępne ceny mamy pewny przepis na sukces.
Rok temu zrobiliśmy jeden z najwyższych szczytów, który przejechałem do tej pory - Colle del Nivolet a w tym roku przyszedł czas na epicki Colle Delle Finestre.
Rok temu zrobiliśmy jeden z najwyższych szczytów, który przejechałem do tej pory - Colle del Nivolet a w tym roku przyszedł czas na epicki Colle Delle Finestre.
GCN ocenia to jako "Epicką" przełęcz... a jak jest naprawdę? Zapraszam do blogowego wpisu!
Internetowa wyrocznia, czyli Wikipedia opisuje Colle Delle Finestre w następujący sposób: „Colle delle Finestre to przełęcz górska w Alpach Bawarskich we włoskim regionie Piemont we Włoszech, łącząca dolinę Susa i Val Chisone. Droga została zbudowana około 1700 r. W celu uzyskania dostępu do twierdz w okolicy, głównie Forte di Fenestrelle. ”
Warto dodać że wysokość szczytu to 2178m i ostatnie 9km to sekcja szutrowa z białym piaskiem i kamieniami.
Zacznijmy jednak od początku...
Susa, miejscowość gdzie nocowaliśmy to jedynie 3 godziny jazdy od domu, czyli Vevey. Droga jest dość prosta, może oprócz przełęczy St. Bernard gdzie trzeba trochę pokręcić serpentynami.
Hotel w którym się zatrzymujemy nosi nazwę Napoleon i jest dosłownie w samym centrum Susy.
Przekraczamy próg hotelu i tu pierwsza niespodzianka, ten hotel jest w 100% dedykowany dla cyklistów! Cała piwnica to piękny garaż z miejscem serwisowym i myjką gdzie możesz przygotować szosę do jazdy. WOW!
Pokoje, restauracja, wszystko czyste i w urządzone bardzo gustownie. Ściana ze zdjęciami włoskich kolarzy robi robotę.
Szybka zmiana odzienia i wyruszamy na popołudniową pętelkę.
Obieramy kierunek "Col du Mont-Cenis" i po pierwszym kilometrze zaczynamy wspinaczkę w górę - za to kocham Włochy!
Col du Mont Cenis jest to przełęcz na granicy Francji i Włoch. Wysokość 2081m n.p.m. łączy Lanslebourg we Francji i Susę we Włoszech. Dość skryta i mało znana przełęcz aż do czasu pierwszego Tour de France w 1999r. i pierwszego Giro Italia w 2013r. Piękny i masywny podjazd z tamą na samym szczycie.
Droga w górę wiedzie przez lokalne wioski i klasyczne agrafki. Szczyt Mont Canis wita znakiem zezwalającym na wjazd.
Pętelka nie jest zbyt długa, jedynie 60km, ale za to ze znacznymi przewyższeniami, bo 1700m. Szybkie tempo grupy daje się we znaki, jednak bez umierania czy bomby więc jest okej.
Na szczycie zatrzymujemy się na kawkę. Rozczarowani dostajemy francuskie espresso...ech...
Na zjazd obieramy tym razem główną drogę, która jest naprawdę szybka. "Need for speed" to coś co każdy szosowiec lubi po ciężkiej wspinaczce. Czas sprawdzić kto jest szybszy :)
Dzień drugi rozpoczynamy w świcie. Małe przegrupowanie, instrukcje od Matthiasa, naszego organizatora i nieformalnego przewodnika i jesteśmy gotowi do jazdy.
Mimo że to wczesny ranek, ok 7 rano, słońce pali już niemiłosiernie. Bidony wysychają w ogromnym tempie a to nie Szwajcaria, gdzie fontanna z pitną wodą jest na każdym kroku.
Ogólnie podjazd jest fantastyczny. Jedziemy bardzo wąskimi dróżkami w otoczeniu lasów. Od czasu do czasu las się rozstępuje i widzimy z góry dolinę, im wyżej tym piękniej...
"Crème de la crème" zaczyna się 9km przed szczytem. Kiedy dojeżdżam do drogi, zatrzymuję się i pytam lokalesów czy to naprawdę TA droga na szczyt. Oni wybuchają śmiechem i tylko potwierdzają. Myślę, że to pytanie pada dość często więc mają z tego niezłą bekę. Droga o której mówię zaczyna się tak:
Czego nie widać dobrze na zdjęciach to to, że tego żwiru jest naprawdę grubo. Koła zapadają się w tych kamykach po nyple. Cała opona tonie w kamykach, powodując że rower staje w miejscu pomimo młynka.
Przed szosą, jeszcze za czasów mieszkania w Polsce jeździłem co nieco na przełaju i leśnych duktach, więc uczucie nie jest mi obce. Jednak taki stromy podjazd z taką nawierzchnią i na 25mm slikach to prawdziwe wyzwanie i zabawa.
Co by nie mówić jestem zachwycony trasą. Miejscami jest mniej kamyczków i sam biały piasek ala "Strada Bianca", w innych miejscach grzęźniemy w morzu kamyków. Do tego kurz, piękne widoki i wschód słońca - jesteśmy w raju.
Widząc trasę jestem przekonany że droga jest całkowicie zamknięta dla samochodów.. jakże się myliłem. Co więcej włosi zdają się nie zważając na nas i mijają nas na żyletki.
Co do mojego bloga i wpisów mam jedną zasadę - nie reklamuję. Opisuję rzetelnie koła, ich budowę, warte uwagi obręcze, piasty czy szprychy. Koła to mój zawód i robię to rzetelnie. Staram się trzymać z daleka od całej pozostałej marketingowej papki, jednak tu muszę zrobić wyjątek. Chodzi o opony Conti GP5000TL.
Te opony mam na kołach już od jakiegoś czasu (obecnie przebieg 6000km) i zabrałem je ze sobą na ten wyjazd. Na szosie niosą jak marzenie. Mają najmniejsze opory toczenia, dobrze się trzymają na suchym i mokrym i ponieważ są tubeless dają komfort bardzo zbliżony do szytek.
Zabierając je na Colle delle Finestre miałem małe obawy, jakże jednak bezpodstawne. Opony podołały wzorowo! Ani jednego nacięcia czy problemu. Przed wjazdem na szuter obniżyłem ciśnienie z 6 to 5 bar i przy obręczach 19mm wszystko poszło wyśmienicie. W końcu opony od Continental które polubiłem.
Jeżeli chodzi o koła, to tu również zabrałem prototyp piast triplet, które opisywałem niedawno: BORG triplet hubs
Piasty przeszły niezły test. Wysoka temperatura, wszechobecny pył i kurz, ciężkie warunki do jazdy. W rezultacie zero problemów. Koła sztywne, piasty dobrze uszczelnione - test Finestre zdany na 5+
Na ostatnim metrze wjazdu zostałem ustrzelony przez kumpli:
Ja, mój ritchey road logic i koła triplet od czarnego kota oczywiście :)
Nasza grupa:
Od lewej: Bill, ja, Menno, Matthias, David, Andrew i Isabelle. The dream team :)
Czas opuścić szczyt. Ostatnie spojrzenie na dolinę i w drogę!
Droga super, bez dużego ruchu, szerokie zakręty, tniemy ile fabryka dała :)
Przed obiadem czekał nas jeszcze jeden szczyt. Przyznam się że pokonałem go już na rezerwie. Bomba mnie dopadła na całego. Na górze czekał od dawna Bill, kilkukrotny złoty medalista Szwajcarii w kajakarstwie - człowiek maszyna.
...obiad, oczywiście lokalna pizza. Najlepsza na świecie!
To zdjęcie zrobiłem może 5min po tym jak kelnerka przyniosła jedzenie. Na tym zdjęciu jest już mniej niż połowa pizzy. Wszystko poszło w niecałe 10min :D
Pizza, cola, dobry nastrój... tak żegnamy się z górami i mkniemy na dół do Susy
Może nie jest to najdłuższa trasa jaką zrobiłem, ale zdecydowanie jedna z najciekawszych. Szosa, gravel, widoki i super towarzystwo. Zdecydowanie polecam. Polecam również okolice Susy, bo z tego co dowiedzieliśmy się od lokalesów, w okolicach jest łącznie ok 1000km wzniesień i tras dla szosowców.
Zdecydowanie tu wrócę!
Tomasz
blog-roadtripping
Zdecydowanie tu wrócę!
Tomasz
blog-roadtripping
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz