Pages

niedziela, 16 września 2018

Krótka historia tamy Lac de Moiry

Według stronki Cycling Challenge, tama Lac de Moiry jest jednym z nacięższych podjazdów w kategorii tam i zapór wodnych. Jest to spewnością jedna z najpiękniejszych tam jakie widziałem. Cechą niezwykłą jest to, że tama łączy się z lodowcem i razem tworzą niesamowitą ucztę dla zmysłów.



W Szwajcarii znajdziecie ponad 200 tam i zapór wodnych. Tamy w takim małym kraju jak Szwajcaria pełnią bardzo ważną rolę. Gromadzą wodę z opadów, topniejących śniegów a także zatrzymują błoto i obsunięcia ziemi. Tym samym chronią poniższe doliny przed żywiołem. Zgromadzona woda jest używana do produkcji elektryczności, sztucznego śniegu, farm rybich, zasilania lokalnych jezior a także zapasów wody dla straży pożarnej. Gospodarka wodna jest tu naprawdę na najwyższym poziomie i jest to kultowane z pokolenia na pokolenie. W żadnym z sąsiednich krajów takich jak Włochy, Francja czy niemcy nie widziałem takiej troski o naturalne środowisko, jak tu w Szwajcarii.

Tama i lodowiec Moiry zlokalizowany jest w kantonie Vallais, dokładnie na przeciwko najstarszego miasta w Szwajcarii - Sion.

Dla kolarzy, którzy chcą podjechać tą górę, dobrym miejscem na start i zaparkowanie auta jest miejscowość Sierre. Do wyboru są dwie drogi na szczyt. Pierwsza wąska, lokalna, praktycznie nie używana przez samochody oraz druga, szeroka i dość tłoczna od aut. W moim przypadku, mała dróżka była zamknięta ze względu na remont nawierzchni więc musiałem wybrać "autostradę"

Po ok 25km od Sierre, docieramy do pra-starej i malowniczej wioski Grimentz. Warto tu zatrzymać się na kawkę, uzupełnić bidony przez wyruszeniem na szczyt. Od tej wioski już nie będzie żadnej fontanny gdzie można napełnić bidon.


Droga jest przepiękna. Szczyt wznosi się na 2400m n.p.m ale wcale tego nie czuć. Głowa jest totalnie zajęta widokami, a nogi, mimo że bolą i protestują jadą dalej.


Szczyt wynagradza cierpienie. Widok jest po prostu nie do opisania. Nie ma drugiej takiej tamy. Piękny kolor wody, wysokie ośnieżone szczyty, oraz niebieskie niebo (o ile traficie z pogodą)... 
No dobra, a gdzie ten lodowiec? Otóż, ten widok to dopiero początek. Prawdziwy raj zaczyna się z 2km dalej wąską dróżką wzdłuż tamy:


Po chwili droga skręca, odsłaniając sekret tej góry:


...otóż to, lodowiec i tama w jednym:


Muszę przyznać, że po siedmiu latach w Alpach i wielu objechanych górach, rzadko zatrzymują się na dłużej, gapiąc się na szczyty. Tu było całkiem inaczej. Chyba dopiero po godzinie, przypomniałem sobie że mam aparat w kieszeni i zacząłem robić zdjęcia.

Lodowiec dużo piękniejszy od Furki, masywniejszy, większy, bardziej tajemniczy. Chociaż nie można na niego wejść, tak jak na Furce, to i tak zapewnia większe doznania.


Po ok 2 godzinach spędzonych na lodowcu, nadszedł czas aby jechać dalej. W planach miałem przełęcz Zinal ale ostatecznie nie pojechałem. Za dwa dni miałem objechać Mont Blanc, więc chciałem mieć dość świerze nogi.


Zjechałem tą samą drogą co wjeżdżałem. Po raz kolejny delektowałem się pięknem Alp.





Zanim dojechałem do asfaltu musiałem przejechać przez żwirowo-błotnisty odcinek. W ten sposób zafundowałem swojemu Ritcheyowi błotniste spa.





Ale nawet to nie miało żadnego znaczenia. Tama Moiry skradła moje serce. Fajnie że mogłem tam być i zostawić ślad Czarnego Kota :)





Będąc w kantonie Vallais i mając ze sobą rower jest to MUST HAVE na Twojej liście. Nawet nie myśl, aby odpuścić ten podjazd. Absolutny sztos i top! Polecam!

"Ride and get lost"
Link do stravy tutaj

Dzięki i pozdrawiam
Tomasz

blog-roadtripping

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz